Kimono

Od czasu do czasu na tym blogu będą się pojawiać moje zdjęcia w kimonie. Czasem chodzę po Warszawie w narodowym stroju japońskim, naprawdę. Wszystko zaczęło się podczas stypendium w Japonii, gdy dostałam dwa pierwsze kimona i yukatę, a następnie zaczęłam odyseję po sklepach kimonowych w poszukiwaniu wszystkich niezbędnych dodatków. Przemiłe panie z obsługi były przyjemnie zaskoczone, że obcokrajowiec wykazuje szczerą chęć zakładania kimona zgodnie z zasadami sztuki (a nie przebierania się w szlafrok w celu udawania gejszy).

Na zachodzie to dość częste skojarzenie: kimono = gejsza. Tymczasem był i jest to strój noszony przez Japonki wszystkich klas społecznych, od kasjerki z supermarketu (np. na Nowy Rok) po cesarzową. Po dziś dzień na japońskiej ulicy spotkać można osoby w kimonach płci obojga (kobiety częściej), choć nie tak często.

Kimona tak z grubsza podzielić można na takie o kroju współczesnym (który przyjął się około stu lat temu) i o kroju nieco starszym, pochodzącym z epoki Edo (1600-1868). Różnią się przede wszystkim długością. Te pierwsze sięgają najdalej do pięt, te drugie przypominają suknie z trenem i chodząc po jakiejkolwiek powierzchni innej niż starannie wyczyszczone maty lub podłoga drewniana (np. sceny) należy je trzymać w ręku lekko podciągnięte. Takie długie kimona noszą właśnie gejsze jako strój zawodowy (prywatnie noszą te współczesne).

Ja noszę kimono po prostu jako kolejny rodzaj ubrania, tak jak można nosić np. sukienki z lat 40-tych albo chusty pareo. I tak jak osoby w wymienionych ubiorach nie traktują tego jako przebierania się za Gretę Garbo albo Tahitankę, tak ja nie traktuję tego jako „przebierania się za Japonkę”. Tym bardziej za gejszę. Pewnej namolnej starszej pani powiedziałam kiedyś „to tylko taka sukienka”, kiedy podejrzewała mnie o przynależność do sekty (sic!). Zwykle jednak reakcje ludzi na ulicy, w komunikacji miejskiej itp., o ile występują, są pozytywne. Uśmiechy, ukłony „japońskie” itp.

Staram się przestrzegać zasad kitsuke, czyli sztuki doboru i zakładania kimona i wszystkich dodatków. Nie wiążę pasa w sposób przeznaczony dla niezamężnych panienek, nie noszę tych najskromniejszych do opery ani formalnych na wyjścia do barów sushi. Zakładam rzeczy stosowne do pory roku (np. te bez podszewki idą do szuflady pod koniec września i nieważne, że jest mi w nich ciepło i tak). Nie działam na zasadzie „to Polska, tu i tak nikt nie zauważy różnicy”, bo po pierwsze: nigdy nie wiadomo, kto mnie zobaczy (Japończycy, japoniści, osoby zainteresowane modą egzotyczną), po drugie: nie chcę, by widok niewłaściwego zestawienia (np. strój a la „matka panny młodej” w McDonaldzie) wbił się komuś w pamięć i dawał podstawę do dalszych wyobrażeń o kimonach w ogóle.

Pora na zdjęcia: zestawy zostały uszeregowane od najbardziej oficjalno-wystawnego do takiego najprostszego. Na ostatnim zdjęciu jest yukata – coś w rodzaju uproszczonego, bawełnianego kimona, którego niektórzy za kimono w ogóle nie uważają (zasady dot. dodatków też są inne, m.in. można mieć gołe nogi). Autorką zdjęcia nr 2 (zielone) jest moja koleżanka Gosia Sieczkowska.

I jeszcze losowe zdjęcie archiwalne:

Ten wpis został opublikowany w kategorii Kimono. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „Kimono

  1. grumpygreenmonkey pisze:

    Szkoda, że Cię nie ma na liście Polskich Szaf, wniosłabyś coś nowego pomiędzy te wszystkie przewidywalne stroje.

Dodaj odpowiedź do grumpygreenmonkey Anuluj pisanie odpowiedzi